Podpisałeś właśnie umowę z dostawcą internetu, panowie monterzy przyszli, wywiercili dziury w ścianie, przeciągnęli kable (niejednokrotnie światłowody!) prosto do mieszkania, dali jakąś świecącą skrzyneczkę chińskiej marki z antenką i życzyli udanego surfowania po internecie. Ty siadasz, włączasz swojego laptopa i… no właśnie. Jak było kiepsko, tak zostało jeszcze gorzej. A dlaczego tak się dzieje i jak można zadbać o dobrą szybkość internetu?
Podpisywanie umowy
Zanim przejdę do sedna, muszę nakreślić kilka istotnych szczegółów, bez których mówienie o prędkości internetowego łącza może nie być zrozumiałe dla wszystkich czytelników. Otóż przy podpisywaniu umów dostawcy zwykle podają prędkość internetu wyrażoną w Mb, czyli megabitach. Prędkość, którą zwykle widzimy przy pobieraniu plików, to prędkość z jaką zapisują się dane na naszym dysku twardym wyrażona w megabajtach. Bajt i bit to nie to samo. Przyjmijmy, że kupiliśmy łącze internetowe o prędkości 100 Mb (megabitów) na sekundę. Znaczy to tyle, że dane zapisywać się będą na naszym komputerze z prędkością maksymalnie 12,5 MB (megabajta) na sekundę. I już przy podawaniu tych wartości, niezależnie od tego, czy jest to bit czy bajt, firmy dostarczające do naszych domów sieć, często stosują pewne zabiegi mające nabrać klienta albo wywołać na nim niewłaściwe wrażenie. Oczywiście na korzyść firmy! Mowa bowiem o różnicy między gwarantowanym a maksymalnym transferem. Zwykle wspomniane wcześniej 100 Mb/s przepustowości naszego łącza to maksymalna, górna jego prędkość. Zwykle w umowie są zapisy, że firma nie gwarantuje zawsze szybkiego internetu. Szacunek z kolei należy się dla dostawców, którzy w ofercie podają gwarantowany transfer, poniżej którego nie zejdziemy. Takich dostawców, o ile wywiązują się z umów i nie mydlą nam tylko oczu, zdecydowanie bardziej polecamy.
Jak nie dać się oszukać
Przede wszystkim należy umieć zmierzyć aktualny przesył danych swojego łącza. Służą do tego specjalne strony internetowe z aplikacją (np. „Speedtest”) pomiarową. Łatwo sprawdzimy tam, ile aktualnie wyciąga nasz internet. Oczywiście pamiętamy, że łącza bezprzewodowe mogą być wolniejsze na przeciętnej klasie laptopie i do pomiaru najlepiej podłączyć internet kablowo! Przy właśnie takich pomiarach niedawno wyszedł pewien zabieg zastosowany przez mojego dostawce internetu. Podpisałem umowę, zainstalowano mi sieć, mierzę prędkość, a tu jedna trzecia tego, co mam w umowie. Dzwonię z reklamacją i po 10 minutach problem z głowy, jest szybko. Następnego dnia i z resztą każdego innego też, problem wracał. Pan przyjmujący reklamację mówił nieszczerze: „Oj, coś się znowu przestawiło”. O co chodzi? Własnie o to, że firma żerowała na nieświadomych klientach. Większość ludzi nie mierzy prędkości i do póki, do póty facebook się ładnie otwiera, a „jutjub” wczytuje, nie zgłaszają zażaleń. Cieszą się szybkim internetem, mając tak naprawdę ograniczoną przepustowość swojego łącza. Po co? Dostawca może nie wykupując dodatkowego przesyłu danych dla swojej sieci podłączyć w ten sposób trzy razy więcej abonentów. Klientów więcej, opłaty dla dostawcy te same. Czysty zysk!
Przechodzimy teraz o poziom wyżej. Niektórzy administratorzy sieci wycwanili się na takich jak ja. Sieć przyspiesza w momencie, kiedy mierzymy ją wspomnianym wcześniej testerem. Ale wystarczy mały widget na pulpit Windowsa, żeby zauważyć, że przy innych pobieraniach prędkość internetu nie jest już tak rewelacyjna. Działa to w prosty sposób. W zasadzie tak jak wcześniej, tylko dodawane są wyjątki, które mają pełną przepustowość.
Zatem badajmy nasze sieci, zgłaszajmy reklamacje, gdy tylko wykryjemy problem, bo może to potem posłużyć nawet do dochodzenia swoich praw, zwrotów poniesionych kosztów w sądzie albo zwyczajnie umożliwi nam przedwczesne zerwanie umowy z winy operatora.
Winny klient, czyli jak zadbać o „neta” po swojej stronie
Żeby nie obarczać całą winą za wolny internet wyłącznie dostawców, należy powiedzieć też, że często klienci nie są świadomi tego, jak np. dobrać sprzęt i jaki w ogóle internet powinni wybrać.
Chodzi bowiem o to, że czasami nasza karta sieciowa albo cały laptop nie jest w stanie przyjąć transferu powyżej np. 64 Mb/s. Zwyczajnie mamy za słaby sprzęt, za wolny dysk twardy, mało pamięci operacyjnej albo w tle działają jakieś programy zabierające nam moc obliczeniową albo pasmo internetowe. W moim przypadku było tak, że podpisałem umowę na 100 Mb/s, natomiast dostarczony router/switch był na tyle kiepski, że na Wi-Fi nie pozwalał na więcej jak 60! Ot co. Kolejny sposób, by dostawca mógł podpiąć więcej klientów do jednego łącza! Zostawmy jednak już tę kwestię…
Po zakupie dwupasmowego routera dobrej marki, mogę podłączyć się do Wi-Fi o częstotliwości 5 GHz, a nie tak jak wcześniej jedynie 2,4 GHz, na której działa większość urządzeń w bloku – w tym telewizory i smartfony! Wtedy robi się istny bałagan w eterze, co może dodatkowo wpływać na jakość naszego połączenia, a w skrajnych przypadkach nawet do ciągłego rozłączania się internetu. Znowu z pomocą przyjdzie kabel, ale nie po to kupuje się urządzenia bezprzewodowe, żeby siedzieć w jednym miejscu z laptopem. 5 GHz to częstotliwość, którą obsługują tylko lepsze karty sieciowe w naszych komputerach. Warto więc sprawdzić, czy możemy korzystać z tego dobrodziejstwa przed zakupem jakiegokolwiek sprzętu.
Nie należy bać się zmiany dostawcy. Do poprzedniego w każdej chwili przyjmą nas z otwartymi rękoma, gdyż żadna firma na nadmiar klienta nie narzeka. Dalej idąc, sprawdzajmy dokładnie, co oferuje nam firma, podpisujmy umowy świadomie i nie bójmy się walczyć o wywiązanie się drugiej strony z umowy. Kolejną ważną rzeczą jest to, by nauczyć się rozpoznawać problemy własnej sieci – jej przepustowość i to, kiedy działa szybko, a kiedy nie. W końcu dochodzimy do sprzętu. Czasem 50 zł więcej przy wyborze laptopa, karty sieciowej, czy routera może nam zapewnić nieopisaną ilość spokoju podczas korzystania z internetu. Szybszy sprzęt i pewniejsze połączenie u nas w domu może ochronić nas przed zrobieniem z siebie „lamera”, który zgłasza problemy z internetem, a tak naprawdę jego sprzęt nie jest w stanie wyciągnąć tyle transferu, ile daje mu dostawca. A to przecież marnotrawienie pieniędzy. Powodzenia!
AKR